Zamachowcy-samobójcy

Dodane przez admin dnia 12/17/2003 w kategorii Broń | komentarze

Palestyńscy zamachowcy samobójcy wzbudzają postrach w Izraelu. Terrorem nie osiągną jednak niepodległości – twierdzą Żydzi. To już więcej niż lokalny konflikt i tragedia dwóch narodów. Więcej niż światowy krach energetyczny i zapaść gospodarcza. To jedyne w swoim rodzaju laboratorium czy, jak wolą inni, zajawka z przyszłości. Tak jak wojna cywilna w Hiszpanii była poligonem doświadczalnym dla nowych rodzajów broni, których Niemcy i alianci użyli potem w czasie II wojny światowej, tak obecna intifada jest testem na to, czy samobójcze zamachy będą skutecznym środkiem w walce wyzwoleńczej. – Świat musi sobie z nimi poradzić, bo jeżeli Palestyńczycy odniosą najmniejszy sukces w wojnie z nami, będzie to przykład dla terrorystów z innych państw – twierdzi izraelski politolog Yaron Ezrahi.

Dlatego naciskany przez partnerów z Europy oraz przez opinię publiczną prezydent George W. Bush zdecydował się wreszcie energiczniej zaangażować w rozwiązanie konfliktu. W ubiegły czwartek po raz pierwszy w publicznym wystąpieniu zażądał od władz izraelskich zakończenia inwazji na terenach Autonomii Palestyńskiej. Polecił też sekretarzowi stanu Colinowi Powellowi wyjazd na Bliski Wschód z misją nakłonienia obu stron do zawieszenia ognia. Bush nie posłuchał ani silnego lobby żydowskiego, ostrzegającego, że wyjazd może podciąć amerykańsko-izraelski sojusz antyterrorystyczny, ani nawet niektórych swoich doradców z Białego Domu. Ci przestrzegali Busha, że misja Powella może się zakończyć całkowitą klapą i narazić na szwank autorytet Białego Domu. Ale wielu polityków z nadzieją obserwuje nagły zwrot Busha. Coraz częściej wspomina się w Waszyngtonie także o wojskowej interwencji rozjemczej w Izraelu. Ameryka po 11 września wie, jak groźni potrafią być fanatycy. Teraz cały Trzeci Świat patrzy i uczy się, na ile ich broń może być skuteczna. „Można sobie wyobrazić rozmiar tragedii, gdyby samobójca wysadził się z ładunkiem nuklearnym” – napisał w „Herald Tribune” Tom Friedman.

Strach sobie wyobrazić, ilu naśladowców znalazłby taki atak, gdyby odniósł spodziewany efekt. Przywódcy Palestyńczyków dysponują całymi zastępami fanatyków, których trudno wytropić i zabić. Nie wahają się posyłać ich do walki. – Jeśli nie wygramy, będziemy nękać Żydów do upadłego – mówią. A szeregi zamachowców rosną błyskawicznie. Mimo ostatnich ataków izraelskich przywódcy terrorystycznej organizacji palestyńskiej Hamas nie kryją dobrych humorów. „Te ataki sprawiają, że mamy coraz więcej kandydatów do naszej organizacji” – chwalił się mediom w zeszłym tygodniu Mahmud Zahar, jeden z liderów Hamasu. Nowi rekruci to w większości młodzi zdesperowani ludzie. Według gazety „Yedijot Ahronot” 64 procent z nich ma od 18 do 23 lat, połowa – wykształcenie wyższe, a kolejnych 30 procent – średnie. Ich działania popiera aż 80 proc. Palestyńczyków. Do grona samobójców dołączyły ostatnio kobiety i teraz obserwatorzy zastanawiają się, kiedy ich drogą pójdą dzieci. Osiemnastoletnia maturzystka Ayat Akhar, mieszkająca w obozie dla uchodźców palestyńskich w Deheiszeh pod Betlejem, marzyła, żeby zostać dziennikarką. Tak było do 8 marca, kiedy zobaczyła, jak w sąsiednim domu izraelscy żołnierze zabijają Bogu ducha winnego robotnika Issę Faradża, bawiącego się z dziećmi. Wtedy postanowiła, że zamiast studiować, będzie się mścić. W piątek 29 marca obładowana dynamitem Ayat poszła do supermarketu w Jerozolimie. W tłumie zdetonowała ładunek wybuchowy. Eksplozja rozerwała jej ciało na strzępy.

Na razie samobójcza broń nie jest skuteczna politycznie. Po każdym zamachu następuje krwawy odwet wojsk premiera Szarona. 28 marca, w odpowiedzi na zamach w Netanji, Izrael rozpoczął wielką akcję militarną. Teraz czołgi izraelskie stoją na ulicach miast Autonomii, a przywódca Palestyńczyków Arafat siedzi odcięty od świata w biurze w Ramallah. Nawet Colin Powell nie zdecydował jeszcze, czy się z nim spotkać podczas wizyty na Bliskim Wschodzie. Ale młodych palestyńskich zamachowców samobójców wielka polityka nie interesuje. Są gotowi oddać życie za wolność Palestyny z imieniem Allaha na ustach. Jednak to nie Bóg skłania młodych ludzi do „pójścia śladem męczenników”. Wprawdzie instruktorzy z organizacji terrorystycznych Hamas, Dżihad czy Brygad Męczenników al-Aksa, które są odpowiedzialne za większość zamachów, obiecują kandydatom na współczesnych kamikadze raj, ale wiele religijnych autorytetów podkreśla, że samobójstwo i zabijanie niewinnych ludzi jest sprzeczne z doktryną islamu. W kwietniu ubiegłego roku lider religijny Arabii Saudyjskiej Abdul Aziz bin Abdullah wydał fatwę, czyli klątwę na samobójców, powołując się na wers z Koranu: „nie będziesz zabijał samego siebie”. Do organizacji terrorystycznych to nie dociera. Liderzy Hamasu, Dżihadu czy al-Aksy przekonują młodych ludzi, że wysadzając się w tłumie „syjonistów”, spełniają bożą misję. Przed śmiercią samobójcy przechodzą religijne oczyszczenie, uczestniczą w modłach. Wierzą też, że po śmierci zyskają chwałę wśród rodaków. Po zamachu pogrzeby przeradzają się w wielkie uroczystości, podczas których wyświetlane są nagrania wideo z ostatnim słowem „męczenników”. Ich rodziny otrzymują finansowe rekompensaty, a portrety samobójców zdobią mury palestyńskich miast i wiosek. Daniel Pipes, komentator izraelskiej gazety „Jerusalem Post”, twierdzi, że nienawiść do Żydów wpajana jest młodym Palestyńczykom na każdym kroku – w domu, na ulicy, w meczecie i szkole. Ale w obecnym konflikcie nie trzeba żadnej indoktrynacji – Izraelczycy sami robią wszystko, by Palestyńczycy ich znienawidzili. – Dlaczego zamieniamy się w zamachowców samobójców? Bo staliśmy się niewolnikami w naszym własnym kraju – wyjaśnia palestyński psychiatra dr Eyad Sarradż. – Dwa razy do roku jesteśmy wzywani przez służby specjalne na przesłuchania, a gdy wyjeżdżamy za granicę, władze izraelskie nie wpisują naszej narodowości do paszportu. A czy wiesz, co to znaczy, gdy jako dziecko widzisz swojego ojca bitego przez izraelskiego żołnierza? Piętnastolatka Manar Faradż z obozu dla uchodźców Deheiszeh przeżywała takie sytuacje wiele razy. – Urodziłam się, gdy mój ojciec, polityczny lider, siedział w więzieniu. Pierwszy raz izraelscy żołnierze zranili mnie, gdy miałam pięć miesięcy. Wzięli mnie z łóżeczka i rzucili na ziemię na oczach moich rodziców. Chcieli pokazać ojcu, że nie może obronić nawet swojego dziecka – opowiadała Manar międzynarodowej organizacji broniącej praw kobiet MADRE. – Gdy miałam cztery lata, żołnierze wdarli się w nocy do naszego domu, porozbijali meble i na moich oczach zaczęli bić tatę i mamę. Wtedy skończyło się moje dzieciństwo. Do prześladowań dochodzą skrajnie trudne warunki, w jakich żyją uchodźcy palestyńscy. W obozie Deheiszeh na powierzchni pół kilometra kwadratowego mieszka 12 tys. ludzi, którzy latem pozbawieni są wody, a zimą prądu. Nie mają pracy i żyją w nędzy. – Wyobraź sobie, że w Polsce macie ponad 50-procentowe bezrobocie, a ci, którzy mają pracę, i tak klepią biedę – mówi Orayb Najjar, Palestynka pracująca na Northern Illinois University. Frustracja popycha Palestyńczyków do „równowagi terroru”. Wyznawana przez nich zasada jest prosta: Izrael terroryzuje nas, więc my będziemy terroryzowali Izraelczyków. Żydzi już nie będą chodzić na pizzę bez obawy o własne życie. Oni rujnują naszą gospodarkę, pobierając miliony dolarów w podatkach od palestyńskich pracowników i nie inwestując na palestyńskich terytoriach, więc my zrujnujemy ich przemysł turystyczny. Tak też się stało. Izraelczycy boją się jeździć autobusami, chodzić do kawiarni. A turyści przestali odwiedzać ich ojczyznę. Obu stronom z miesiąca na miesiąc coraz trudniej dojść do porozumienia. Część Palestyńczyków oprócz żądań wyzwolenia dla swojej ojczyzny opowiada się za świętą wojną z Izraelem jako wrogiem całego świata arabskiego. W tym przypadku nie ma mowy o jakimkolwiek kompromisie. Ale można dążyć do tego, by racjonalne argumenty wzięły górę nad stereotypami. – Aby tak się stało, Ameryka powinna jasno stwierdzić, że nie będzie dłużej tolerować samobójczych zamachów i musi ochłodzić stosunki z krajami arabskimi popierającymi palestyński terror – pisze na łamach „New York Timesa” bliskowschodni analityk Tom Friedman. Jego zdaniem wojsko amerykańskie lub NATO musi też zagwarantować stałe i nienaruszalne granice palestyńsko-izraelskie. Tylko takie kroki, połączone z wycofaniem Izraela z terytoriów okupowanych, mogą sprawić, że Palestyńczycy nie będą oskarżać Izraela za wszystkie nieszczęścia, które na nich spadają. Muszą też zrozumieć, że samobójcze zamachy nie przybliżą idei palestyńskiego państwa. – Arafat powinien pojąć, że drogą przemocy niczego nie osiągnie – mówi Yossi Melman, dziennikarz „Haareca”. – Izrael mimo wszystko jest silniejszy. Gdybyśmy tak naprawdę chcieli stłumić intifadę, zabrałoby nam to dwa dni. Oczywiście wszyscy zdają sobie sprawę, że konsekwencje takiego kroku na arenie międzynarodowej byłyby nieobliczalne. A przywódca Palestyńczyków, zamiast skupić się na działaniach konstruktywnych, bez przerwy prowadzi nieczystą grę. Zapewnia o dobrych intencjach, a po kryjomu finansuje organizacje terrorystyczne. Deklaruje chęć zawieszenia broni, ale nie powstrzymuje swoich rodaków od zamachów. Powtarza w ten sposób scenariusz libański sprzed ponad 20 lat, kiedy również mamił negocjatorów izraelskich zawieszeniami broni, których nigdy nie respektował. – Myślę, że sedno tkwi w psychice Arafata i jego ludzi – mówi „Newsweekowi” Emanuel Szaron [zbieżność z nazwiskiem premiera Ariela Szarona przypadkowa – red.], były doradca izraelskiego zespołu negocjacyjnego podczas rozmów pokojowych w Oslo w 1993 roku. – On nigdy nie chciał podpisać całościowego układu pokojowego. Uważa, że Palestyńczycy powinni wywalczyć pokój, a nie wynegocjować go – dodaje Emanuel Szaron. To dlatego eksperci coraz częściej powtarzają, że sami Izraelczycy i Palestyńczycy nigdy się nie dogadają. I to pewnie prawda. Jedyna nadzieja w międzynarodowej interwencji – choćby tylko po to, żeby metody walki lansowane przez jedną i drugą stronę zawiodły. Inaczej na naszych oczach powstanie nowy model rozwiązywania konfliktów – „doktryna Ariela i Jasera”.

Comments are closed.