Strach przed terroryzmem ma oczy emigranta
Człowiek podróżował zawsze – raz pchany koniecznością poszukiwania nowych ziem pod uprawę lub terenów łowieckich, kiedy indziej zwykłą ciekawością świata. Ale i bez tej ostatniej nie byłoby wielkich odkryć geograficznych. Czasami robił to sam, niekiedy migrowały tysiące. Rasy, cywilizacje, religie, mieszały się i dzięki temu po kilku tysiącach lat świat znalazł się w dzisiejszym miejscu, przy czym daleko mu do doskonałości. Co prawda jedne problemy zostawały rozwiązane, ale pojawiały się nowe, z którymi przyszło zmierzyć się współczesności.
Kwestia zagrożenia zamachami terrorystycznymi (na każdym kontynencie poza Antarktydą) wydaje się, że zaczęła spędzać sen z oczu politykom, funkcjonariuszom służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państw, ale i zwykłym obywatelom, od 11 września 2001 roku. A przecież – i to oczywiście zabrzmi jak truizm, ale wydaje się, że nigdy nie za wiele powtarzania prawd, choćby najbardziej oczywistych – terroryzm nie pojawił się tamtego dnia a ludzie mądrzy mając tego świadomość, powinni przeciwdziałać nawet potencjalnej groźbie ataku. Jeśli tak się nie działo, to co najwyżej wystawia o decydentach opinię najgorszą z możliwych. Świat przecież borykał się z tym problemem od wieków, choć oczywiście natężenie zamachów było różne w różnych epokach i co można uznać za pewnik, nie miał terroryzm tak jak dzisiaj, charakteru globalnego. A przecież szczególnie w latach 90. ubiegłego wieku, kiedy po zakończeniu „Zimnej Wojny” w wielu wypowiedziach pobrzmiewał triumfalizm i modne było mówienie o „Globalizacji”, jako o czymś nieuchronnie nas czekającego, ale wspaniałego, to należało pomyśleć i tym, że tak jak wszystkie zjawiska, procesy współczesności, tak i terroryzm stanie się globalny. Historia zaś uczy, że o ile można sobie z nim sobie poradzić w jednym kraju (jeśli nie zlikwidować, to przynajmniej ograniczyć, tak jak się to stało np. w RFN, we Włoszech, choć przykłady można byłoby mnożyć), to w skali globalnej jest to już niemożliwe (choć mam nadzieję, że tylko czasowo).
To, co było nazywane starciem pomiędzy dwoma blokami polityczno – militarnymi, dziś zastąpiono stwierdzeniem o „zderzeniu cywilizacji”. Świat znów jest podzielony, tylko oś konfliktu uległa zmianie (i w tym miejscu pozwolę sobie na sformułowanie pewnej tezy) z Wschód – Zachód, na Północ – Południe (choć oczywiści sam termin używany był też wcześniej, ale w innym kontekście). A co więcej, politycy zamiast zastanawiać się, w jaki sposób podjąć rzeczywistą walkę z terroryzmem, wyruszają na wojnę z terrorystami, wplątują w nią coraz to nowe państwa i społeczeństwa (które najczęściej sobie tego nie życzą), albo podejmują fałszywe tematy, próbując wskazać wroga, zagrażającego pokojowi światowemu – jednym z nich okazali się być migranci, a w sukurs politykom jak zwykle idą usłużni naukowcy i rządzący masową wyobraźnią dziennikarze[1] . Tyle, że i oni nie potrafią (lub nie chcą), wypracować jednoznacznej definicji migracji (podobnie jak terroryzmu) w kontekście zagrożenia terrorystycznego. W ostatnich latach bowiem, opisywana jest migracja przy użyciu różnych określeń, przy czym nierzadko są one nieprecyzyjne i mylące. I tak Prezydent RP, Aleksander Kwaśniewski w 1999 roku podczas swojej wizyty w Estonii w jednym z wystąpień mówił o „nielegalnej migracji”[2] . W 2003 roku na Uniwersytecie Szczecińskim w ramach kształcenia obronnego studentów, rozpoczęto zajęcia dotyczące „niekontrolowanych migracji”[3] , zaś komunikat PAP ze stycznia br. informował o otwarciu na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu Podyplomowych Studiów Socjologii Bezpieczeństwa, w ramach którego słuchacze m.in. będą studiowali zagadnienie „przeciwdziałanie i zwalczanie takich zagrożeń [podkr. KK] jak terroryzm (…), masowe migracje (…)”[4] . O ile oczywiście zgodzić się można z tezą, iż „nielegalne” czy „niekontrolowane” migracje mogą stanowić potencjalne zagrożenie dla państw przyjmujących (przy czym raczej w sferze przestępczości, a nie terroryzmu), to już upatrywanie go w „masowości”, jest zdecydowanym nadużyciem.
1. Od emigracji ekonomicznej do politycznej.
Świadomość narodowa współczesnych Polaków wywodzi się z lektur 19. wiecznych. A w nich znajdowały się prawie wyłącznie opisy emigracji zarobkowej, „za chlebem”, bo istniejąca cenzura zaborców nie pozwoliłaby na tekst, w którym powodem wyjazdu z ziem polskich byłaby polityka (np. represje wobec tych, którzy brali udział w ruchach narodowowyzwoleńczych). Zresztą kierunki migracji jakie najczęściej wówczas wybierali Polacy (USA, Francja, Niemcy) były logiczne tak dla nich, jak i dla mieszkańców tamtych krajów, a ich władze nie miały żadnych zastrzeżeń do przybyszy, którzy za gwarancję pracy i możliwość osiedlenia, nie sprawiali kłopotów swoim nowym, przybranym „ojczyznom”.
Podobnie było z tysiącami innych emigrantów z Europy: Włochów, Irlandczyków, Żydów, którzy za ocean ruszyli w poszukiwaniu lepszego życia, a trzeba pamiętać ponadto, że w 2 połowie 19. wieku, te narody znajdowały się w podobnej sytuacji – w gruncie rzeczy wszystkie nie posiadały własnego, niepodległego państwa.
Sytuacja (zarówno ekonomiczna, jak polityczna) zmieniała się z biegiem lat – przez świat przetoczyły się dwie wielkie wojny, powstawały nowe państwa (inne upadały), a związane były z nimi również wielkie procesy demograficzne, w tym ruchy migracyjne. Przy czym jedne wynikały z naturalnych w takich warunkach procesów (towarzyszą one ludzkości od tysiącleci), inne były wymuszane przez bieg historii. Całe narody były przesiedlane, wypędzane, zmuszane do opuszczania swoich domostw i konieczności wybierania nowych miejsc zamieszkania. Tak zrobiono z Polakami, których najpierw (od 1939 roku z terenów zajętych przez ZSRR) wywożono na wschód, by później (po 1945) ich „repatriować” (choć trzeba przyznać, że i my nie jesteśmy bez winy wobec Łemków za decyzje z 1947 roku). Przy czym ta „migracja” wynikała z decyzji administracyjnych władz, pod których panowaniem znaleźli się z przyczyn, na które nie mieli wpływu. Tak też stało się z Grekami, których duża grupa po wojnie domowej w 1947 roku, osiedliła się m. in. w Polsce. Na innych kontynentach sytuacja była podobna: los uchodźców spotkał Palestyńczyków, których większość do dzisiaj mieszka nie w swoim państwie, ale rozsiani są po całym świecie, albo gnieżdżą się w obozach zlokalizowanych w państwach ościennych, w warunkach urągających jakimkolwiek normom człowieczeństwa. Ale zarówno Greków i Palestyńczyków trudno uznać za „typowych emigrantów” – oni byli uchodźcami. Bardzo często można jednak spotkać się ze swoistego rodzaju manipulacją, polegającą na tym, że myli się (jeśli to wynika z niewiedzy, można próbować podjąć edukację niedouczonych, ale niestety często jest to czynione z premedytacją), pojęcia „(e)migrant” i „uchodźca”. Na dodatek robi się to używając argumentów „naukowych”, np. poprzez powoływanie się na Konwencję Genewską z 1951 roku i jej artykuł 1, definiujący uchodźcę jako osobę, która „wskutek uzasadnionej obawy przed prześladowaniami z powodu swej rasy, religii, narodowości, przynależności do określonej grupy społecznej lub z powodu przekonań politycznych przebywa poza granicami swego państwa”[5] . Te „ruchy migracyjne” były jednak konsekwencją konfliktów zbrojnych i narody w nich uczestniczące nie robiły tego z własnej woli. Inna sytuacja miała miejsce podczas „niemieckiego cudu gospodarczego”, kiedy to na tereny RFN przybyły tysiące mieszkańców Jugosławii i Turcji i stworzyli potężną armię „gastarbeiterów”. Z jeszcze inną mamy do czynienia w Wielkiej Brytanii, Francji czy nawet Holandii, które po rozpadzie swoich kolonii, wchłonęły wielu ich mieszkańców. Przy czym – co warto podkreślić – to właśnie w tych krajach pojawiły się w ostatnim czasie postawy wrogie wobec emigrantów, często graniczące z ksenofobicznymi, ale ponieważ tłumaczone są one wyłącznie odpowiedzią na działalność ekstremistów islamskich, są usprawiedliwiane przez opinię publiczną.
Inną jednak rzeczą jest niezbywalne prawo człowieka do podróżowania, do decydowania o tym, gdzie chciałby zamieszkać, pracować. Pozbawiania go tego prawa, jest niezgodne z całym dorobkiem oświeceniowym, hasłami „wolności, równości i braterstwa”, a więc tymi, na których budowana była przez ostatnie dwieście lat tzw. cywilizacja Zachodu.
2. Asymilacja czy getto?
Pytanie to jest bardzo zasadne. Migrujący przybywający do nowego miejsca, z którym postanowił związać swoją przyszłość, ponieważ często jawi mu się „rajem na ziemi” (w odróżnieniu od starego, które kojarzy mu się jak najgorzej), oczywiście ma nadzieję, że ten „raj” udało mu się osiągnąć. Nie ma skrupułów by wyrzec się przeszłości, wspomnień, całkowicie zmienić wszystko w swym życiu i chciałby wtopić się w nową wybraną społeczność. Czyli – zasymilować się.
Rzeczywistość często okazuje się jednak okrutna i niezgodna z oczekiwaniami migranta. Jeśli nie zna on języka kraju przyjmującego, nie posiada zawodu, z którym znajdzie dobrze płatną pracę, zdaje sobie sprawę z faktu, że może liczyć tylko na bliskich sobie, czyli przedstawicieli własnego narodu, którzy wcześniej emigrowali i mogli zasymilować się w nowym miejscu. Ale tym samym „ląduje” w getto. „Pół biedy”, jeśli jest to np. Chinatown, bo ich tradycja sięga ponad stu lat. Gorzej, jeśli są to suburbia, z domami często bez kanalizacji zasiedlone ponad miarę, bez podstawowej infrastruktury (a tak wyglądają często wielkie miasta np. we Francji). Bo takie warunki trudne są do zaakceptowania dla kogoś, kto właśnie chciał się z podobnych wyrwać.
3. Bunt – ekstremizm – terroryzm.
Człowiek czuje się wolny tak długo, jak długo może postępować zgodnie z własną wolą. Jeśli napotyka na przeszkody (obojętnie jakiej natury – ludzkiej, czy materialnej) – buntuje się. Więc kim jest człowiek zbuntowany? Albert Camus napisał: „Jest to człowiek, który mówi nie. (…) Niewolnik, otrzymujący rozkazy przez całe życie, uważa nagle nowy rozkaz za nie do przyjęcia”[6] (i dalej) „Zbuntowany w sensie etymologicznym, to ten, co nagle się odwraca. Szedł pod batem pana. Teraz stawia mu czoło. Przeciwstawia to, co chce, temu, czego nie chce.”[7] Przy czym bunt ten może przybierać różne formy. Może być to bunt metafizyczny, wyrażający się przez „ruch, w którym człowiek powstaje przeciw swemu losowi i całemu światu”[8] , który w pewnych warunkach prawdopodobnie doprowadzi do samounicestwienia (samobójstwa). W innych przypadkach mamy do czynienia z buntem historycznym (politycznym). Tenże zaczyna się od niemego protestu, poprzez nieśmiałe próby oponowania w formie pisania petycji i manifestów, aż wreszcie po wyjście na ulice. Bunt taki może powstawać samoistnie na obrzeżach ruchów politycznych, ale może być też kreowany przez ekstremistów. I to on właśnie najczęściej wyraża się w ekstremalnych formach. Współcześnie zaś taką postać chyba najczęściej przybiera terroryzm, a co również jest warte podkreślenia szczególnie dzisiaj, jego źródła nie tylko są polityczne, ale związane mogą być z religią w jej skrajnych, fundamentalistycznych postaciach.
4. Migracje a terroryzm polityczny – fałsz i prawda.
4. 1. Historia…
Nie sięgając głęboko w przeszłość – łatwo było zawsze oskarżać „tych drugich”, emigrantów, o nie tylko wszelkie występki, ale i o najcięższe zbrodnie. Również o terroryzm. Na dowód wystarczy kilka pierwszych z brzegu przykładów: w 1901 roku zamachu na prezydenta USA Williama McKinley’a dokonał potomek polskich emigrantów, Leon Czolgosz; w 1898 w Genewie od ciosu zadanego naostrzonym pilnikiem przez Włocha–emigranta Lugigchi Luccheni zginęła Cesarzowa Austrii, Elżbieta; w 1934 roku zabójcą króla Jugosławii Aleksandra I Karadziordziewića był Macedończyk, Vlad Czarnoziemski, który dokonał zamachu na zlecenie przebywających na emigracji nacjonalistów chorwackich[9] ; w 1968 senatora Roberta Kennedy’ego, zastrzelił Palestyńczyk Sirhan Barhan Sirhan; o zabójstwo premiera Szwecji, Olofa Palme, podejrzewano w 1986 roku emigrantów kurdyjskich. Czy jednak zamachy te miałyby uprawniać do nazywania wszystkich Polaków, Chorwatów, Palestyńczyków czy Kurdów terrorystami? Nie można godzić się z tezą o odpowiedzialności zbiorowej, tym bardziej, gdy od wypadków karygodnych upłynęło kilkadziesiąt lat. Zamykać przed ich pobratymcami granice? Przy jedynym może zastrzeżeniu, to masowa, nielegalna migracja (NB wspierana m.in. przez rząd polski), alija żywiołu żydowskiego umożliwiła powstanie w Palestynie organizacji terrorystycznych takich jak Irgun Zewai Leumi i Lohamei Herut Israel.
4. 2. … i przyszłość?
Najpierw zamachy z 11 marca 2004 roku w Madrycie, później z 7 lipca 2005 roku w Londynie i wreszcie zamieszki uliczne we Francji w listopadzie i grudniu 2005 roku[10] , spowodowały w krajach Unii Europejskiej wśród chrześcijańskiej większości wzrost nastrojów niechęci wobec mniejszości islamskiej, jednoznacznie utożsamianej z zamachami terrorystycznymi, a wywodzącej się (w masowej świadomości) ze środowisk emigracyjnych.
Nie można jednak w ŻADNYM przypadku łączyć w sposób jednoznaczny (i udowodnić taki bezpośredni związek) środowisk emigracyjnych z terroryzmem. A na pewno podejmowane takie próby w odniesieniu do społeczeństw islamskich, jest naukowym i politycznym nadużyciem, wynikającym z trwającej tzw. „wojny z terroryzmem” oraz atmosfery strachu wywołanej zarówno przez zamachy, jak i medialne ich nagłaśnianie nie tylko przez samych terrorystów (tu nie do przecenienia rolę odgrywa okryta złą sławą jako „sojuszniczka” terrorystów katarska telewizja al- Jazerra), jak i przez media krajów tzw. „koalicji antyterrorystycznej”.
Podkreślić bowiem należy fakt, iż zamachów w Londynie dokonali SYNOWIE emigrantów (z Pakistanu), już urodzeni na ziemi brytyjskiej, wykształceni w angielskich szkołach, a zatem co prawda żyjący w środowisku imigrantów, ale sami nimi nie będący. Zabójca Theo van Gogha, choć posiadał marokańskie korzenie, urodził się w Amsterdamie, a więc również nie był „emigrantem”. Większość osób biorących udział we francuskich zamieszkach, to również potomkowie, nierzadko nawet już w trzecim pokoleniu, emigrantów, urodzeni „nad Sekwaną” i posiadający obywatelstwo francuskie[11] . Zwrócić uwagę należy też i na to, iż zostały one wywołane w odpowiedzi na śmierć dwóch nastolatków spowodowanej przez policję (inna rzecz, że stało się to podczas pościgu za nimi po dokonaniu przez nich kradzieży), a ponadto, choć byli oni potomkami emigrantów z Afryki, to nie byli muzułmanami.
Odpowiedzialność za to, że obywatele różnych państw, ale będący potomkami emigrantów, sięgną po terroryzm i zaatakują społeczeństwa, które wcześniej przyjęły ich przodków, spoczywa właśnie na tych społeczeństwach i władzach państwowych. To one nie stworzyły odpowiednich warunków, by środowiska emigranckie poczuły się jeśli nawet nie „jak u siebie”, to przynajmniej „nie jak obcy”. A emigranci, spychani do gett, wcześniej czy później tę obcość musieli odczuć. Jeśli nie otrzymywali żadnej oferty jak mają żyć w nowej ojczyźnie, przy tym, że nie gwarantowano respektowania wyznawanych przez nich tradycyjnych wartości, a jedyną ofertą było narzucanie wzorców kulturowych Zachodu, nic dziwnego, że „młodzi Muzułmanie mogą poczuć rozdarcie pomiędzy materialnymi przyjemnościami Zachodniego społeczeństwa – takimi jak alkohol, narkotyki i seks – a o wiele bardziej purytańskimi wpływami rodzicielskimi”[12] . „Rozdarcia” tym głębszego, gdy nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca w kraju urodzenia, wyjeżdżają do kraju przodków, a tam, trafiając do szkół koranicznych, często stają się obiektem zmasowanej indoktrynacji anty-zachodniej[13] .
Z kolei trudno byłoby (niemożliwe!) nazywać zamachowców z 11 września 2001 roku czy 11 marca 2004 roku „migrantami” – oni przybyli na tereny państw, w których dokonali swoich akcji, WYŁĄCZNIE w tym celu.
Tak więc zasadnym byłoby stwierdzenie, iż jeśli w Polsce miałoby dojść w przyszłości do zamachów terrorystycznych dokonanych przez ugrupowanie związane ze środowiskiem fundamentalistów islamskich (al-Kaidą), to byłby to przypadek „terroryzmu importowanego”, i nie można byłoby go łączyć z procesami migracyjnymi.
Natomiast zupełnie innym zagadnieniem jest problem migracji do Unii Europejskiej (Polski) obywateli państw trzecich, w tym, przy czym nie głównie, a raczej marginalnie, również tzw. „islamskich” (co nie jest jednoznaczne z pojęciem „arabskich”). Jest to typowa migracja zarobkowa, bardzo rzadko polityczna, a więc w żadnym wypadku Polska nie powinna zamykać przed nią granic, a jedynie dbać o to, by nie towarzyszyły jej zjawiska patologiczne i przestępcze (przestępczość zorganizowana, przemyt np. narkotyków, „pranie brudnych pieniędzy”). Jeśli Polacy przez dziesięciolecia domagali się od bogatych państw Zachodu otwarcia dla naszych obywateli, to muszą teraz pamiętać o tym, że dla wschodnich sąsiadów (nie mówiąc już o obywatelach krajów dalszych), to MY jesteśmy Zachodem. Sytuację komplikuje rzecz jasna fakt, iż na tym „Zachodzie” jesteśmy krajem, który dla wielu przybyszy stanowi pierwszy etap w ich wędrówce w poszukiwaniu nowego życia. Nakłada to na nas obowiązek strzeżenia granic przed nielegalną emigracją nie tylko we własnym interesie, ale i całej Unii Europejskiej. Tyle, że do takiego zadania, jako państwo, nie jesteśmy przygotowani.
Dr Krzysztof Karolczak jest pracownikiem naukowym Instytutu Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Napisał m.in. „Encyklopedię Terroryzmu” (Warszawa 1995).
Tekst jest efektem międzynarodowej konferencji naukowej pt.: „Wspólny obszar wolności, bezpieczeństwa i sprawiedliwości Unii Europejskiej a problem migracji”, zorganizowanej przez Wyższą Szkołę Stosunków Międzynarodowych i Komunikacji Społecznej w Chełmie w dniach 11-12 maja 2006 r.
____________
1. Za przykład niech posłużą konferencje jakie przeprowadzone zostały w 2005 roku w Warszawie. Pierwsza, (międzynarodowa!) zorganizowana przez Centrum Stosunków Międzynarodowych 29 września, zatytułowana była „Dylematy bezpieczeństwa a zadania dla narodowych polityk migracyjnych”, po której w oficjalnym sprawozdaniu można m.in. przeczytać: „Po wydarzeniach z 11 września 2001 r. w Nowym Jorku, 11 marca 2004 r. w Madrycie oraz 7 lipca b.r. w Londynie związek między migracjami a bezpieczeństwem stał się bardziej widoczny”. Druga konferencja odbyła się 28 listopada, jej organizatorem była Fundacja Prawo Europejskie, jej temat brzmiał „Terroryzm a bezpieczeństwo w Unii Europejskiej”, a zbieżność terminu z odbywającym się w tym samym dniu szczycie państw śródziemnomorskich w Barcelonie, który miał rozpatrywać kwestię „migracje a zwiększenie zagrożeniem islamskim terroryzmem(!)”, spowodowała, że i ten temat wysunął się na pierwsze miejsce podczas konferencyjnej debaty. Jedną z najbardziej znanych i opiniotwórczych osób spośród grona dziennikarzy jest „dumna i wściekła” Oriana Fallaci, która przy każdej okazji daje wyraz swojej (patologicznej?) wręcz nienawiści do świata Islamu i ostrzega Zachód przed zniszczeniem przez muzułmańskich emigrantów.
2. Wykład na Uniwersytecie Concordia „Wkład współpracy bałtyckiej w integrację europejską” wygłoszony przez Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w dn. 24 sierpnia 1999 roku.
3. Taki problem miał być omawiany podczas kształcenia obronnego studentów Uniwersytetu Szczecińskiego – wypowiedź pełnomocnika Rektora USz. ds. kształcenia obronnego studentów umieszczona w „Przeglądzie Uniwersyteckim” nr 10 – 12/2003.
4. Komunikat PAP „Nauka w Polsce” z dn. 16 stycznia 2006 roku.
5. Uczyniło tak np. Centrum Edukacji Obywatelskiej(!) w ramach debaty „Nowi Europejczycy – szansa czy zagrożenie?” w ramach projektu „New Young Europeans” realizowanego przez British Council(!), na dodatek wspierając się autorytetem Leszka Kołakowskiego, cytując jego wypowiedź, nie wystawiającą NB dobrego świadectwa Panu Profesorowi: „Nie można domagać się od państw europejskich, by pozwalały się osiedlać na swoim terytorium każdemu, kto zapragnie.[! – KK] Prawdą jest, że migracje i mieszanki etniczne od zarania dziejów mały miejsce. W naszym wieku jednakże co najmniej trzy okoliczności zmieniły sytuację. Kiedyś migracje trwały wiekami, dzisiaj podróże z każdego miejsca na drugi koniec świata są niemal błyskawiczne. Po wtóre, imigranci korzystają z usług państwa opiekuńczego na terytorium dokąd przybywają i nie sposób ich skazywać na śmierć głodową; lecz żaden kraj nie ma zasobów nieograniczonych” – http://www.ceo.org.pl/dokument.php?dzial=1692&id=22918.
6. A. Camus Człowiek zbuntowany, Paryż 1958, s. 25.
7. Tamże, s. 26.
8. Tamże, s. 37.
9. Ustasze, którzy rządzili w latach II wojny światowej „niepodległym państwem chorwackim”, ponieważ dopuścili się zbrodni ludobójstwa, po 1945 uciekli z kraju i korzystali ze schronienia m.in. w Argentynie i Hiszpanii. Ich „wódz” (poglavnik), Ante Pavelic w 1956 roku zorganizował Chorwacki Ruch Wyzwolenia, którego członkowie począwszy od 1962 roku (zamach na konsulat w Bad Goldberg, RFN), przeprowadzili kilkadziesiąt zamachów terrorystycznych na cele jugosłowiańskie (m.in. w RFN, Berlinie Zachodnim, USA, Szwecji i Australii), w sumie zabijając ponad 40 osób.
10. Również morderstwo holenderskiego reżysera Theo van Gogha dokonane 2 listopada 2004 roku przez Mohammeda Bouyeri.
11. „Rozruchy we Francji nie mają charakteru pro czy antyimigranckiego. Jest to zgodne z powszechnie uznaną prawidłowością: imigranci są zbyt zajęci urządzaniem się w nowym społeczeństwie i walką o przetrwanie, aby wdawać się w walki uliczne, szczególnie, jeśli nie są pewni ważności swoich dokumentów. Natomiast ich dzieci i wnuki, które czują się poniekąd częścią systemu, są w stanie przeciwko niemu występować” – A. Weinar „Zamieszki we Francji – fakty i mity”, w: „Biuletyn Migracyjny” nr 4/2005, s. 2.
12. S. Elworthy, G. Rifkind Making Terrorism History, London 2006, s. 21.
13. Tak stało się m.in. z jednym z zamachowców z Londynu, Hasibem Hussainem, a wiadomo, iż podobną drogę życiową przeszło jeszcze ponad 3 tysiące brytyjskich Muzułmanów – por. Elworthy, Rifkind, dz. cyt., s. 21 – 22.