Krótka historia bomby i sztyletu

Dodane przez admin dnia 02/06/2013 w kategorii Ciekawe artykuły | komentarze

Las. Noc. Na polanie wokół ogniska siedzą młodzi mężczyźni odziani w skóry dzikich zwierząt. Z rąk do rąk przekazują sobie czaszkę racząc się mętnym napojem. Oczy zaczynają lśnić, mowa staje się coraz bardziej bełkotliwa, przechodzi w wilcze wycie. Za chwilę naciągną na twarze maski i pobiegną w ciemność: bić, mordować, rabować, gwałcić. To berserkerzy lub wilkołaki – członkowie tajnego bractwa młodych wojowników. Rytuały wprowadzają ich w trans zapewniający odporność na ból. Swoją tajemnicza organizację, przerażające obrzędy wykorzystują też do terroryzowania i ograbiania niewtajemniczonych współplemieńców. Można ich uznać za przodków dzisiejszych terrorystów.

Terroryzm towarzyszy ludzkości niczym cień od zarania jej dziejów. Gwałtowne zamachy na przeciwników (jak ten na Juliusza Cezara w dniu Id Marcowych 44 r. p.n.e.) były już w starożytności chlebem powszednim, sianie strachu przy ich pomocy szybko stało się użyteczną metodą walki politycznej. W Palestynie opór przeciw rzymskim okupantom I w. n.e. zrodził żydowskie ugrupowanie „sykariuszy” (sztyletników). Według Józefa Flawiusza ich taktyka polegała na tym, że „mieszali się ze świętującym tłumem, ukrywając pod szatą małe sztylety, którymi mordowali przeciwników. Gdy ofiary osuwały się na ziemię, zabójcy wtapiali się we wstrząśnięty tłum i, manifestując oburzenie, unikali wykrycia”. Metodę tą do perfekcji opanowali późniejsi o tysiąc lat – acz też na Bliskim Wschodzie działający – assasyni. Ich nazwa wywodzi się od arabskiego słowa „hasziszijin” – używający haszyszu. Jak opisywał XIII-wieczny podróżnik Marco Polo przywódca tej sekty („Starzec z Gór”) odurzał swych młodych zwolenników haszyszem, umieszczał w stylizowanym na raj ogrodzie pełnym owoców i dziewic – a następnie wysyłał ze skrytobójczą misją. Przekonani o realności raju nie dbali o własne życie: Henryk z Szampanii obserwował, jak assasyni rzucali się w przepaść na rozkaz Starca…

Nowożytny terroryzm rozpoczął się 13 lipca 1793 r., gdy młoda monarchistka Karolina Corday zasztyletowała podczas kąpieli republikańskiego przywódcę Jana Marata. Ten zamach miał być odpowiedzią na jakobiński Wielki Terror, kiedy nie wysychała nasączona krwią ziemia wokół gilotyn. Rychło jednak znalazł naśladowców, którzy uczynili ze skrytobójstwa swój oręż. Ulubionym celem ataków był Napoleon Bonaparte. Szczególny rozgłos uzyskał zamach bombowy monarchistów w 1800 r. – „machina piekielna” zabiła 22 osoby a ludzkie szczątki walały się w promieniu kilkuset metrów. Po upadku cesarza Francuzów hasło „Śmierć tyranom!” podnosili romantyczni buntownicy przeciw sztywnemu porządkowi Świętego Przymierza: włoscy karbonariusze, niemieccy burszowie, irlandzcy fenianie a także… polscy sztyletnicy z czasów powstania styczniowego. Gdy w 1867 r. Antoni Berezowski dokonał w Paryżu nieudanego zamachu na cara Aleksandra II, towarzyszący samodzierżcy cesarz Napoleon III powiedział: „Jeśli to Włoch, to był zamach na mnie, jeśli Polak – to na Ciebie, Najjaśniejszy Panie”.

Berezowski związany był z narodnikami – rosyjskimi rewolucjonistami z kręgu Siergieja Nieczajewa i Piotra Tkaczowa. Ten pierwszy uważany jest za autora osławionego „Katechizmu rewolucjonisty”, w którym pisał m.in.: „Dzień i noc rewolucjonista musi żyć wyłącznie jedną myślą tylko, jednym celem – bezlitosnym zniszczeniem”. Drugi stał się ideologiem pierwszej „regularnej” organizacji terrorystycznej, utworzonej w 1876 r. Ziemli i Woli (później – Narodnaja Wola). Po wielu próbach narodnikom (a ściślej – Polakowi Ignacemu Hryniewieckiemu) udało się zamordować w 1881 r. cara Aleksandra II. Represje jakie spadły na spiskowców rozbiły organizację ale na początku XX w. znalazła ona swoją kontynuację w niezwykle aktywnej terrorystycznie Partii Socjalistów-Rewolucjonistów. Pikanterii dodaje jednak sprawie fakt, że dowódca bojówki eserowców Jewno Azef był… agentem policji. Nie od dziś tajne służby infiltrują szeregi terrorystów. Plątaninę powiązań dobrze oddaje okrzyk współpracującego z Azefem gen. Gierasimowa, gdy doszło do zamachu na premiera Stołypina: „To nie mój agent, to zrobili socjalrewolucjoniści maksymaliści płk. Trusiewicza!” (ów pułkownik miał agenta w konkurencyjnej frakcji eserowców).

Na Zachodzie odpowiednikiem narodników i eserowców byli anarchiści. Na swym kongresie w Londynie w 1881 r. proklamowali „propagandą przez czyn”. Na łamach pism anarchistycznych pojawiły się rubryki, w których prezentowano „najbardziej znane, najłatwiejsze do obsługiwania i przygotowania środki zapalające oraz wybuchowe”. W ślad za słowami poszły czyny: w samym tylko 1891 r. naliczono 1120 zamachów w Europie i 522 w Ameryce. Bomby wybuchały nie tylko w parlamencie czy na giełdzie, ale też w luksusowych restauracjach, kwiaciarniach, teatrach, kamienicach. Ginęły głowy państw (jak prezydent USA McKinley, zastrzelony w 1901 r. przez polskiego anarchistę Leona Czołgosza) ale dla anarchistów była to totalna „wojna biednych z bogatymi”. Pewien anarchista hiszpański zamordował przechodnia, bo ten nosił „burżuazyjne” rękawiczki.

W tej sztafecie terroru pałeczkę przejęła po I wojnie światowej skrajna prawica. Początek dały Niemcy, gdzie rozgoryczeni „niesprawiedliwym” pokojem nacjonaliści nawiązali do tradycji średniowiecznych „sądów kapturowych” (Vehm). Z ich wyroków zginęły 354 osoby, wśród nich minister spraw zagranicznych W. Rathenau. Podobnie wyglądała sytuacja w innych krajach. We Francji działali kagulardzi (od La Cagoule – kaptur), którzy niektórych zabójstw dokonali przy pomocy… śmiercionośnych bakterii. W Rumunii terror siała Żelazna Gwardia; jej członkowie pieczętowali zgodę na przystąpienie do ruchu własną krwią, którą upuszczali sobie sami i na nią składali przysięgę, iż gotowi są w każdej chwili do zabijania na rozkaz. Najgłośniejszym wszakże echem odbiło się zabójstwa króla Jugosławii Aleksandra i francuskiego ministra Barthou w 1934 r. w Marsylii. Tu można było dostrzec cały splot faszystowskiej pajęczyny. Morderca miał na lewym ramieniu wytatuowane hasło „Wolność albo śmierć” i trupią czaszkę – emblemat macedońskich terrorystów „komitadżi”. Wynajęty został przez chorwackich separatystów spod znaku Ustasza a za całym zamachem stała hitlerowska Abwehra.

Po II wojnie terroryzm wydawał się być w odwrocie (za wyjątkiem Francji, gdzie na początku lat 60. działali nacjonaliści z OAS; ich próby zamachu na de Gaulle’a sportretował F. Forsyth w powieści „Dzień szakala”). Jego renesans przynosi lewacka kontestacja, jaka eksplodowała w 1968 r. na zachodnich uniwersytetach. Większość „campusowych rewolucjonistów” niebawem przywdziała garnitury i pogodziła się z kapitalizmem, najbardziej zagorzali apostołowie rewolucji postanowili jednak sięgnąć po radykalniejsze środki. „Nasze bomby obudzą uśpiony lud amerykański i wskażą mu drogę do wyzwolenia”, ogłosili anarchiści z grupy Weathermen. Podobnie uważali Renato Curcio i Margherita Cagol we Włoszech, Andreas Baader i Ulrike Meinhof w Niemczech. W tym samym 1970 r. powstały Czerwone Brygady i Frakcja Armii Czerwonej. Ich rozwój postępował równolegle: założyciele szybko wpadli, ale ich miejsce zajęła druga generacja terrorystów: zimnych, inteligentnych, doskonale się maskujących. Sympatyzowało z nimi 5 % włoskich uczniów i studentów a także spore grupy robotników. Apogeum czerwonego terroru nastąpiło w drugiej połowie lat 70.: w 1977 r. w Niemczech porwano prezesa organizacji pracodawców Schleyera, rok później we Włoszech znanego polityka Moro.

Lewacy nie mieli monopolu na terroryzm. Zwłaszcza w Italii faszyści skutecznie z nimi konkurowali. Ich specjalnością było podkładanie bomb w miejscach publicznych, tak by sparaliżować strachem społeczeństwo i umożliwić w ten sposób dokonanie przewrotu. Najkrwawszy z zamachów miał miejsce 2 sierpnia 1980 r. na dworcu w Bolonii, gdzie zginęło 80 ludzi. 26 września próbują ten wyczyn powtórzyć naziści niemieccy detonując ładunek podczas Oktoberfest w Monachium. Nie od rzeczy będzie tu zwrócić uwagę na niewyjaśnione tło tych zbrodni. Inspiratorem zamachu bolońskiego miał być Licio Gelli, mistrz masońskiej loży P-2, która grupowała doborowe grono polityków, bankierów i… funkcjonariuszy służb specjalnych.

Czarny i czerwony terroryzm, choć wzajemnie wrogi, schodził się w jednym punkcie – w Palestynie. W latach 70. Organizacja Wyzwolenia Palestyny wspierała antyamerykańskich ekstremistów spod wszelkich znaków – w jej obozach szkolili się zarówno lewacy z Rote Armee Fraktion jak naziści z Wehrsportgruppe Hoffmann. Terroryzm Palestyńczyków (wspierany a czasem inspirowany przez KGB i Stasi) był natchnieniem i wsparciem dla niezliczonych grup terrorystycznych: od IRA przez Front Wyzwolenia Erytrei i Tamilskie Tygrysy po separatystów Moro z Filipin. To dziełem Palestyńczyków były takie akcje jak atak na olimpiadę w Monachium we wrześniu 1972 r. Palestyński potencjał wyczerpywał się jednak i w 1988 r. OWP ogłosiła moratorium na akcje terrorystyczne. Atoli natura nie znosi próżni, więc niecierpliwi radykałowie poczęli szukać natchnienia w rewolucji islamskiej Chomeiniego: tak powstał Hezbollah w Libanie czy Hamas w Palestynie. Dla części muzułmańskich fundamentalistów irańska wersja islamu jest jednak… nazbyt „postępowa”. Skrajnie konserwatywne skrzydło islamistów skupiło się wokół afgańskich talibów i Osamy bin Ladena. Ale czy ktoś uwierzy, że fanatycy z grupy Takfir wal-Hijra mają za “heretyka” też bin Ladena? Wyścig ekstremistów nigdy się nie skończy!

Jarosław Tomasiewicz

pracownik Instytutu Historii Uniwersytetu Śląskiego,

autor książki „Terroryzm (zarys encyklopedyczny)”

Comments are closed.