Czy Polsce zagraża terroryzm?

Dodane przez admin dnia 03/30/2012 w kategorii Przeciwdziałanie terroryzmowi w Polsce | komentarze

UWAGA, NADCHODZI

Polska wciąż należy do krajów stosunkowo bezpiecznych. Terroryzm rodzimy jak do tej pory nie rozwinął się, choć w ubiegłej dekadzie zaobserwować można było przejawy przemocy na tle politycznym. Niektóre ugrupowania skrajnej prawicy powoływały paramilitarne przybu¬dówki, takie jak Bojowe Oddziały Młodzieży (Pol¬ska Wspólnota Narodowa), Hufce Polskie (Na-rodowe Odrodzenie Polski) czy Legion Polski (Polski Front Narodowy). Członko¬wie tej ostatniej organizacji (kierowanej przez Janu¬sza Bryczkowskiego) dokonali w Legionowie szere¬gu napa-dów, niektórych ze skutkiem śmiertelnym. Jeszcze częstsze są akty przemocy w wykonaniu nie-zorganizowanych sympatyków nacjonalizmu (na ogół skinheadów), takie jak zabójstwo niemiec-kiego kie¬rowcy w Krakowie w październiku 1992 r. Prawdo¬podobnie z tymi środowiskami zwią-zani byli też spraw¬cy zamachu bombowego w czasie Festiwalu Kultury Ukraińskiej w Przemyślu w 1995 r., jak też ataków chemicznych na lokal PPS, oddział „Gazety Wyborczej” i klub ge-jowski w Łodzi w 1999 r.

Przemocą posłu¬giwała się również skrajna lewica, koncentrująca się na zwal¬czaniu grup nacjo-nalistycznych – na ogół poprzez starcia uliczne, ale pismo NOP „Szczerbiec” donosiło też o pró-bie zamachu bombowego na przywódcę tej organizacji Adama Gmurczyka. Najostrzejsze for-my walka przybrała w Łodzi, gdzie NOP-owcy i anarchiści nawzajem dokonywali na siebie zamachów (na szczęście – bez skutków śmiertelnych): np. 3 lutego 1996 r. zraniony został członek NOP Piotr Wójcik, w kwietniu narodowcy usiłowali dokonać zabójstwa W. Kurza-wy, w listopadzie znowu pobity został NOP-owiec Robert Bareja. Ultralewicę re¬prezentowała jedyna jak dotąd rodzima organizacja „partyzantki miejskiej” – Ludowy Front Wyzwole¬nia, który w czerwcu 1990 r. dokonał kilku akcji w Gdańsku (atak „koktajlami Molotowa” na konsu¬lat ZSRR, zamachy na Dyrekcję Okręgową PKP, Dom Prasy i dyrekcję „LOT”), a w stycz-niu 1991 r. zaata¬kował ambasadę Izraela. Tego typu akcje zdarzały się też później: w nocy z 14/15 października 1999 r. członkowie Grupy Anarchistycznego Sabotażu zaatakowali kosza-ry Straży Granicznej w Krośnie Odrzańskim granatem UŁG 200 (zawierającym gaz łzawiąco-duszący).

Generalnie jednak akty terroru ultralewicy miały raczej humorystyczny charakter; skrajna prawica – czyli w zasadzie skinowskie gangi – w swych ulicznych napaściach nie stosowały broni palnej ani materiałów wybuchowych; radykalni ekologiści ograniczali się do biernego oporu czy „uwalniania” zwierząt. Nie odnotowaliśmy też w ogóle terroryzmu separatystycznego typu ETA (choć podobno na internetowych forach pojawiały się pogłoski o jakowejś „Śląskiej Armii Republikańskiej”). Ponieważ jednak te odmiany terroryzmu mają charakter mody płynącej z Zachodu, pojawiania się tego typu imitacji możemy się prędzej czy później spodziewać. Coraz silniejsze powiązania z pokrewnymi ośrodkami w Europie Zachodniej (dotyczy to zarówno ekstremistów lewicowych jak i prawicowych) może zaowocować jakimś paraterroryzmem. Będzie to jednak zapewne przemoc o niskiej intensywności, co wynika ze słabości ekstremów i – szerzej – ze specyfiki polskiej kultury politycznej, w której terroryzm jest słabo zakorzeniony.

Inaczej wygląda problem terroryzmu „importowanego”. Można się obawiać, że na dłuższą metę będzie Polsce trudno utrzymać status kraju „nieatrakcyjnego” dla terrorystów. Panujące w polskim społeczeństwie przekonanie, że ataki terrorystyczne możliwe są wszędzie tylko nie u nas, nie jest niczym uzasadnione. Globalizacja i integracja sprawiają, że żyjemy w globalnej wiosce i to, co dziś oglądamy na ekranach telewizorów, jutro może wydarzyć się w naszym mieście. Islamscy radykałowie nie mają wszak powodów, by darzyć Polskę większą sympatią niż Hiszpanię Aznara czy Brytanię Blaira.
Islamski terroryzm ma charakter kroczący. Zamach terrorystyczny w każdym kraju prowadzi do ujawnienia uśpionych dotąd siatek, które same wyniszczają się w samobójczych atakach a ich niedobitki wyłapywane są przez policję. Zaostrzone środki ostrożności i nowe doświadczenia zdobyte przez służby specjalne uniemożliwiają szybką odbudowę struktur, dlatego terroryzm musi się przemieszczać: najpierw Stany Zjednoczone, potem Hiszpania, teraz Wielka Brytania. Kto następny? Zapewne Włochy, ewentualnie Holandia – oba kraje prowadzą proamerykańską politykę i mają liczne społeczności muzułmańskich imigrantów. Ale wkrótce może nadejść czas na Polskę.

Przeanalizujmy nasze aktywa i pasywa biorąc pod uwagę dwa kryteria stosowane przez terrorystów: spektakularność i dostępność. Prawdopodobieństwo ataku terrorystycznego zwiększa opinia Rzeczpospolitej jako państwa proamerykańskiego a zwłaszcza polskie zaangażowanie w okupację Iraku – zamach w którymś z naszych miast byłby kolejnym przykładem dotkliwej „kary” wymierzanej sojusznikom Waszyngtonu. Z drugiej strony spektakularność takiej akcji osłabiałby fakt „satelitarnego” statusu Polski – większy rozgłos przynoszą zamachy w USA czy Europie Zachodniej.

Dlatego przyjrzyjmy się dostępności naszego kraju jako potencjalnego obiektu ataku. Skłonny jestem tu podchodzić sceptycznie do urzędowego optymizmu władz, na każdym kroku zapewniających, że jesteśmy przygotowani na najgorsze. Polska wydaje się być słabo przygotowana na zapobieżenie zamachowi: polskie społeczeństwo nie ma odruchu czujności wobec podejrzanych zachowań (porzucone w miejscach publicznych pakunki itp.), brakuje specjalistycznego sprzętu (choćby tych wszechobecnych kamer, pozwalających na tak szybkie zidentyfikowanie zamachowców z Londynu), szwankuje system koordynacji. Nieustanne polityczne perturbacje i związane z nimi reorganizacje nie sprzyjają stabilizacji pracy służb specjalnych. Niedobrze o sprawności organów ścigania świadczy fakt, że Polska jest państwem – jedynym chyba w Europie! – w którym bezkarnie zabija się komendanta głównego policji. W rezultacie islamscy radykałowie mogą postrzegać Polskę jako „słabe ogniwo zachodniego imperializmu” a to zachęci ich do uderzenia.
Ale mamy też atut. To, że do tej pory Polska nie stała się obiektem ataku zawdzięczamy, skłonny jestem przypuszczać, brakowi licznej społeczności imigranckiej. Modus operandi islamistów polega bowiem na użyciu osób zadomowionych w danym kraju. Nawet Saudyjczycy, którzy dokonali zamachu na World Trade Centre, mieszkali w Stanach Zjednoczonych od dłuższego czasu. Tacy ludzie są „wtopieni w krajobraz” a więc trudni do wykrycia; znajomość terenu, procedur, zwyczajów ułatwia im dokonanie zamachów. Nie muszą przemycać broni czy materiałów wybuchowych z zagranicy.

Tu działa statystyka: w dużej społeczności łatwiej znaleźć kandydatów na zamachow-ców. W Wielkiej Brytanii 32 proc. tamtejszych muzułmanów uważa zachodnią cywilizację za wykwit dekadencji, który trzeba zwalczać, a 6 proc. (ok. 100.000) pochwala zamachy terrory-styczne. Spośród z nich z kolei tylko znikomy procent jest gotowy, by zaryzykować własne życie i samemu dokonać zamachu. Im większa grupa – tym prawdopodobieństwo narodzin grupy terrorystycznej większe. Tymczasem polska społeczność muzułmańska jest nieliczna – choć w ciągu ostatniej dekady jej liczebność wzrosła pięciokrotnie, to i tak liczy zaledwie 25 tysięcy.  Większość z nich wyznaje islam w wersji „zeuropeizowanej”. Choć w Polsce też daje się odczuć wpływ fundamentalizmu wyrażający się w dążeniu do przywrócenia czystości wierze (działalność radykalnych organizacji islamskich takich jak Stowarzyszenie Braci Mu-zułmanów Ryszarda Rusnaka czy Związek Muzułmanów Polskich Farhata Khana) to jest to tylko blady cień światowego trendu. Powtórzmy: nie każdy muzułmanin jest fundamentalistą i nie każdy fundamentalista jest terrorystą. Jak do tej pory nie ma podstaw, by oskarżać pol-skich muzułmanów o brak lojalności. Potencjalnie groźniejsi mogą okazać się neofici, których do wojującego islamizmu przyciągnie nienawiść do systemu: były takie przypadki w latach 90. w Niemczech, gdzie na islam przeszli lewaccy terroryści z Komórek Antyimperialistycz-nych. Nie można wszakże wykluczyć, że powtórzy się casus XVII-wiecznych Lipków i Cze-remisów, którzy wobec narastającej w Rzeczpospolitej kontrreformacji i nietolerancji religij-nej przeszli na stronę turecką.

Swobodniejszy przepływ obywateli w obrębie Unii może zresztą zniwelować i tą barierę chroniącą nas przed terrorem. Dziś Polska jest krajem bardzo homogenicznym co do składu etnicznego i religijnego, ale zapewne będziemy stopniowo dorównywali do zachodnich standardów co do liczby imigrantów. To wprawdzie pieśń przyszłości ale może też okazać się, że terroryści zmienią taktykę – nieraz dawali już dowody elastyczności zmieniając metody, które się nie sprawdziły. Można więc wyobrazić sobie, że bombę zdetonuje zamachowiec-turysta; być może znający nasz kraj z wcześniejszych pobytów. Miejscem ataku niekoniecznie musi być Warszawa, może to być każde większe miasto turystyczne np. Kraków. W tym kontekście należy widzieć fałszywy – na szczęście! – alarm bombowy wywołany w Warszawie 10 czerwca przez Roberta O. Sprawca twierdzi, że zachęcił go do tego pewien Irańczyk i wciąż nie wiadomo, czy to kłamstwo szaleńca, czy też może terroryści testowali reakcję polskich służb na zagrożenie.

Jeśli islamiści chcieliby powtórzyć scenariusz hiszpański tj. wpłynąć na reorientację rządu, to mogą próbować wykorzystać kampanię wyborczą w Polsce. Pozostaje mieć nadzieję, że nie są do tego zdolni. Przynajmniej na razie.

autor: Jarosław Tomasiewicz

Comments are closed.